Planszówki w czasach zarazy – w co gramy?

Izolacja każdemu daje się we znaki. Z oczywistych przyczyn grono współgraczy ogranicza się do domowników. Szczęśliwcy z liczniejszą rodziną nie mają tego problemu, ale nam pozostały tylko pojedynki. O graniu w sieci już trochę pisaliśmy (tutaj), ale nie ma to jak odpoczynek dla oczu nad tekturowa planszą. Wiem, że w obliczu zagrożeń gospodarczych i epidemiologicznych planszówki schodzą na drugi, dziesiąty albo dwudziesty plan, ale jako recenzenci jesteśmy w kropce! Trudno napisać rzetelną recenzję tytułu dla 3+ graczy, jeśli nie zdążyliśmy go ograć przed wprowadzeniem ograniczeń. Brassa znamy już od dawna, Trismegistusa również, kilka innych prawdopodobnie też się pojawi, ale te najnowsze poznajemy jedynie w wersji dwuosobowej. Dlatego zdecydowałam się napisać przegląd gier, które akcję #zostańwdomu nam osładzają. Zapraszam.

Uczta dla Odyna

Zamówiona specjalnie na granie w czasach zarazy, sprawdziła się bardzo dobrze. Ogromne pudło, masa żetonów, których wypychanie sprawiło dziką radość naszemu berbeciowi (chyba nawet nic nie zgubił) i niezbędny przy mnogości elementów insert ułatwiający setup i samą grę to świetne połączenie. Wykonanie jest przyzwoite, choć grafiki niekoniecznie łapią za serce. Nie jest źle, większości pewnie się spodobają, ale dla mnie jest tu trochę za duża pstrokacizna. Instrukcja jest dość długa, ale dzięki temu wyczerpuje temat i pozwala w łatwy sposób znaleźć później odpowiedzi na pytania pojawiające się w trakcie partii. Zasady pozornie skomplikowane, po opanowaniu ikonografii okazują się logiczne i pozwalają na szybką, płynną grę. W skrócie będziemy wysyłać naszych wikingów na przeróżne misje – od połowu wielorybów i innej zwierzyny, przez hodowlę, do podboju innych krain. Wszystkie te akcje sprowadzają się do zdobywania nowych żetonów, które później w patchworkowym stylu będziemy układać na planszetkach, lub wykorzystywać do nakarmienia głodnych wojowników. Na dwie osoby gra działa bardzo dobrze, w większym gronie mogłoby być nieco ciekawiej, ale i dłużej. O tym przekonamy się dopiero za jakiś czas. Na razie mamy cztery partie na koncie, ale nie wiem kiedy będzie okazja na następne, bo poznaliśmy też…

Tapestry

Najpierw usłyszeliśmy, że będzie nowa gra cywilizacyjna. To wystarczyło, żeby zdobyć naszą uwagę. Później, że wykonanie będzie bardzo ozdobne i z tegoż powodu cena osiągnie równie „piękny” pułap. Nasze zainteresowanie zmalało. Następnie przyszedł czas na opinie graczy, które były delikatnie mówiąc podzielone. Niektórzy twierdzili, że tytuł jest wybitny, inni, że jest to typowa wydmuszka. Znowu zaczęliśmy się wahać. Wreszcie wysupłaliśmy te prawie 300 złotych monet i powitaliśmy Tapestry w domu. Wykonanie faktycznie jest świetne, mechanika banalnie prosta, instrukcja ma tylko cztery strony! Przecież to nie może być warte tych pieniędzy, wszak tyle płacimy za dużo poważniejsze tytuły. Pierwsza partia nas… totalnie zachwyciła. Niby tylko przesuwamy się po czterech torach, ale dróg do zwycięstwa jest mnóstwo. Asymetryczne cywilizacje świetnie działają, z jedną uwagą – na dwie osoby warto sprawdzić warianty wyrównujące balans. Zaskakujące jest to, że nawet jeśli jedna osoba ma nieco słabszą frakcję to w przypadku tej gry nie powoduje to zniechęcenia. Za każdym razem testowaliśmy inną ścieżkę rozwoju społeczeństwa i odrywaliśmy inne tory. Póki co jesteśmy zachwyceni, zobaczymy, czy po większej liczbie partii nie stracimy entuzjazmu.

On Mars

Wreszcie poznaliśmy tytuł autora, który słynie z ogromnych i ciężkich eurasów. Podobno nie ma on sobie równych, a ich gry są przebłyskiem geniuszu. Na On Mars od dawna ostrzyłam zęby i w końcu udało mi się namówić Sebastiana na wydanie tej, niemałej sumy. Pudło zaskoczyło nas swoimi wymiarami, insert jest jednym z lepszych jakie widzieliśmy, grafiki są piękne, a jednocześnie nienachalne. Instrukcja jest długa i specyficznie napisana. Z jednej strony zawiera wszystkie potrzebne informacje, ale z drugiej ciężko mi się ją czytało. Co gorsza w pierwszych dwóch partiach nie uchroniliśmy się przed popełnianiem błędów, ale wreszcie trzecią zagraliśmy (chyba) zgodnie ze wszystkimi zasadami. Czy zobaczyłam tutaj geniusz? Nie. Za to dostałam na prawdę solidną, dopracowaną i dobrze przemyślaną grę. Nic, co by mnie powaliło na kolana. Na pewno coś, co jeszcze wielokrotnie wróci na nasz stół i zapewni wysokiej klasy rozrywkę. Może dzięki temu spotkaniu wreszcie ktoś przeczyta instrukcję do Kanbana, który leży na półce od roku…

Londyn

Obowiązek recenzencki, który trafił do nas w bardzo złym momencie. Powinniśmy napisać pełną recenzję, ale jak to zrobić skoro nie mieliśmy okazji zagrać w więcej niż dwie osoby? Na razie możemy podzielić się tylko wrażeniami z takich właśnie rozgrywek i owe wrażenia są… ambiwalentne. Mi Londyn bardzo się spodobał – prościutkie zasady, dużo kombinowania, trochę losowości – to dobre połączenie, zwłaszcza w kontekście szybkiej, odprężającej gry. Sebastian już takim entuzjastą nie jest. Jemu przeszkadza, że jest ona dość długa, jak na to jakie wyzwanie stawia przed graczami. Według niego zaczyna się pod koniec dłużyć, mi – nie. W skrócie gra polega na tworzeniu własnych włości w tytułowym Londynie, poprzez zagrywanie kart, które zapewnią nam niezbędne pieniądze, punkty i ograniczą wzrost zubożenia mieszkańców naszego pięknego miasta. Nie mogę się doczekać przetestowania tej gry w szerszym gronie. Czy wyjdzie jej to na dobre? A może downtime okaże się bolesny? Zobaczymy.

Dziennik 29 Przebudzenie

Wyprawa 1907 nas odrzuciła. Ledwie ją zaczęliśmy i wylądowała w kącie. Czeka na lepsze czasy, może niedługo do niej wrócimy. Pierwszy dziennik bardzo nam się podobał, czemu daliśmy wyraz w hurraoptymistycznej recenzji. Druga cześć miała być jeszcze lepsza i… poniekąd jest. Mamy w niej zdecydowanie więcej rozwinięcia historii. Klimat budują świetne wstawki literackie tworzące prawdziwy dziennik odkrywców, a nie jedynie ilustracje, jak w pierwszej odsłonie. Tutaj zmiana jest zdecydowanie na lepsze. Co do samych zagadek to niestety jest nieco gorzej. Niektóre są aż zbyt dosłowne. Inne – zbyt podobne do znanych nam z poprzedniej edycji. Bawiliśmy się bardzo dobrze, ale liczyliśmy na więcej.

Park Niedźwiedzi

Czyżby najlepsza pochodna patchworkowej mechaniki Uwe Rosenberga wyszła spod ręki innego projektanta? Phil Walker-Harding w naszych oczach przebił tetrisowego króla. Dotychczas na prowadzeniu w naszym prywatnym rankingu był nielubiany przez większość Ogródek. Ma on jednak pewną dość poważną wadę, czyli zdecydowanie zbyt długi czas partii w stosunku do jej trudności. Park Niedźwiedzi nie ma tego mankamentu. Łączy on w sobie wszystkie zalety gier z tego gatunku. Zasady są proste, losowość obecna, ale niewywracająca rozgrywki, a satysfakcja z planowania przestrzennego naszego parku ogromna (choć czasem możemy sobie to planowanie nieźle skomplikować). Na razie na dwie osoby gra nam się bardzo podoba, w szerszym składzie powinno być co najmniej równie dobrze.

Karczma pod Pękatym Kuflem

Na koniec łyżka dziegciu. Wolfgang Warsch zalewa nas masą gier o charakterystycznej dla siebie nietypowej mechanice. Poznaliśmy już całkiem udanych Szarlatanów i serię Clever (choć te drugie tylko na telefonach), dziwaczne, acz intrygujące – The Mind i Fuji, oraz zupełnie niepasujące nam Illusion. Karczma zbierała bardzo dobre opinie, więc zdecydowaliśmy umilić sobie siedzenie w domu serwowaniem piwa. Instrukcja jest dość długa, opcji rozgrywki mnóstwo – moduł podstawowy i pięć bardziej zaawansowanych. Zagraliśmy stosując wszystkie moduły i powiem szczerze… szału nie ma. Do tego stopnia, że po czterech partiach raczej nie zdecydujemy się na kolejne. Myślę, że nawet w większym składzie nie będzie lepiej. To tworzenie talii, rzucanie i draftowanie kości, a następnie układanie ich na zagranych kartach nie jest naszą ulubioną metodą spędzania wolnego czasu. Jest dziwnie, bardzo losowo i niestety równie nudno. Zawiedliśmy się.

Teraz jeszcze kilka słów o dwóch stałych bywalcach, którzy na blogu nigdy nie otrzymali własnego wpisu, a znacząco umilają (albo nie…) ostatnie miesiące.

Grand Austria Hotel

Im dłużej gramy w GAH tym bardziej go doceniamy. Ze wszystkich gier, które są dłuższe (od około godziny w górę) to właśnie on lądował na naszym stole najczęściej w 2019 roku. Nie żadne nowości, superhity, czy inne objawienia. To ta brzydka gra z 2015 roku, wyprzedawana podczas czarnopiątkowych szaleństw, umilała nam zeszły rok. Kupiliśmy ją za grosze i zdecydowanie tego zakupu nie żałujemy. Pierwszy raz mechanika w głównej mierze oparta na kościach mi nie przeszkadza. Tutaj ta losowość rzutów dotyka wszystkich po równo i nie decyduje o zwycięstwie. Jedynym mankamentem są nie do końca zbalansowane karty pracowników, ale im dłużej gramy tym mniejsze ma to znaczenie. Może po prostu musieliśmy nauczyć się lepiej korzystać z pozornie słabszych umiejętności? Nasze wątpliwości co do grania w dwuosobowym składzie zupełnie zniknęły, więc teraz zacięcie walczymy o klientów w ciężkim, hotelarskim życiu. Polecam ten diamencik z głębi serca, a ku mojemu zdziwieniu znalazłam go jeszcze w kilku sklepach!

Szklany Szlak

Tutaj historia jest podobna do poprzedniej. Kolejna genialna gra Lacerty, która trafiła na wyprzedaże i prześlizgnęła się bez echa. Krótsza od GAH, ale ze zdecydowanie mniej intuicyjnymi zasadami. Kolega, który nas wprowadzał w zasady ostrzegał, że pierwsza partia powinna polegać na zrozumieniu działania kieratu, a o punkty powalczymy następnym razem. Jakież było jego zdziwienie, gdy skończył czteroosobową partię na chlubnym ostatnim miejscu. Faktycznie zasady są specyficzne i wyróżniają Szklany Szlak na tle innych gier. Tutaj zdobywanie jednych surowców, może dawać, lub zabierać nam inne. Cała mechanika opiera się na zagrywaniu kart, które wybieramy, chcąc odgadnąć ruchy naszych przeciwników. Niesamowite, wciągające euro, które jest już naszą tradycyjną sylwestrową rozgrywką. Niestety wersja dwuosobowa, choć świetnie pomyślana, doprowadza mnie do szału. Nie umiem w takim pojedynku zwyciężyć…