APERIODYK#30 Piękniejsze TOP10 vol. 5.0

Wojna… Pandemia… Inflacja… Potrzebujecie trochę odpoczynku od medialnego zgiełku? Ja na pewno bardzo tego potrzebuję. Wobec tego zapraszam Was do spędzenia kilku minut z planszówkami.

Zacznijmy jednak od przeprosin. Przepraszam, że tak bardzo zaniedbaliśmy naszego bloga. Powodów jest wiele, część oczywistych, a część ściśle związanych z nadchodzącym powiększeniem się naszej rodziny. Wiecie… rozmiękanie mózgu i te sprawy. Grałam zdecydowanie mniej niż bym chciała, ale i tak udało mi się poznać kilka nowych planszówek i wrócić do paru klasyków. Tegoroczna topka zawiera gry, w które rozegraliśmy przynajmniej kilka partii i do których najchętniej bym wróciła.

10. Destinies

Ta gra nie miała prawa znaleźć się w mojej topce. Każdy kto mnie zna, wie że gry z klimatem to nie mój… klimat. Doceniam Posiadłość Szaleństwa, ale zdecydowanie chętniej wybiorę suchego eurasa. Podróże Przez Śródziemie i mój ukochani Gimli chwyciły mnie za serduszko głównie ze względu na uniwersum. We wszelkie Kroniki Zbrodni, „Detektywy” i inne takie absolutnie nie umiem się wczuć. Fartowne Kaczki zaserwowały nam grę przeładowaną klimatem, dramatycznie uzależnioną od aplikacji, wykorzystującą niezłą mechanikę i opowiadającą szaloną historię. Nie mam pojęcia czemu, ale ten dziwny twór mnie zupełnie zauroczył. Pierwszy raz w życiu wsiąknęłam w historię mojej postaci (zwłaszcza w dwóch pierwszych scenariuszach) i było mi autentycznie przykro kiedy jej zadanie się nie udało. Zszokowało to moich współgraczy, zwłaszcza że zazwyczaj nie mam litości dla gier wadliwych. Destinies niestety niewątpliwie posiada pewne niedociągnięcia. Historia jest ciekawa, ale czasami powtarzalna, momentami nielogiczna, zbyt uproszczona lub wydumana. Antyfani aplikacji wspomagających grę nie powinni się do niej zbliżać. Nie zmienia to faktu, że odkrywanie tego dziwacznego świata sprawiło mi niezwykłą przyjemność i nie mogę się doczekać dodatków, które mają pojawić się w najpiękniejszym z języków dopiero pod koniec tego roku.

9. Marvel United (… i Karak… i Kroniki zamku Avel… itd.)

Czemu taki zestaw wylądował w mojej topce? Odpowiedź jest prosta – pierworodny osiągnął wiek planszówkowy. Czasy beztroskiego grania z dorosłymi, podczas gdy dziecko grzecznie zajmowało się swoimi sprawami minęły bezpowrotnie. Nieźle byliśmy przez niego rozpieszczeni, dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Mogliśmy zajmować się dorosłymi planszówkami, a on właściwie nie przeszkadzał. Czasami chciał sobie obejrzeć figurki, czy rzucić kośćmi. Teraz planowanie wieczoru z planszówkami to nieskończona seria negocjacji. „Dlaczego nie mogę w to zagrać, a może zagrajmy w coś mojego, ale ja chcę to i to…” Nie jest łatwo, więc musieliśmy znaleźć gry, które sprawią przyjemność dużym i małym.

Nasze najnowsze odkrycie – Marvel United doskonale sprawdziło się w tej roli – zasady są przystępne, na kartach jest niewiele tekstu, mamy też talie bohaterów, które zupełnie nie wymagają umiejętności czytania. Absolutnie nie rozumiem pudełkowego wieku minimalnego wynoszącego 14 lat. Spokojnie można od tego odjąć dekadę. Karak za to był pierwszą planszówką naszego dzieciaka i nadal często ląduje na naszej podłodze (tak, tak powinien na stole ale przy szalenie rozwijającej się planszy i krótkich rączkach podłoga jest logiczniejszym wyborem). Poszukiwanie smoka pilnującego skarbu i pokonywanie po drodze licznych potworów to świetna zabawa. Niestety gra potrafi się czasami dłużyć, a pech – zniechęcać. Nie przeszkodziło nam to oczywiście w kupieniu wszystkich dodatków i figurek jakie do niej stworzono. Trzecią grą, którą ogrywam z chłopakami są Kroniki Zamku Avel – tu krótko – jest nieźle, mogę zagrać, ale z tych trzech najmniej mnie zachwyca. Panowie mają jeszcze kilka tytułów, przy których wspólnie spędzają czas, ale mam nadzieję, że im Sebastian poświęci osobny tekst.

8. Mur Hadriana

Bardzo lubię roll and write’y (i flip and write’y – dla mnie to ta sama kategoria). Pisałam o nich wielokrotnie, staram się poznawać ich jak najwięcej, więc nie mogłam przeoczyć gry, która rzekomo miała być najwyższym osiągnięciem w tej kategorii. Do słów wydawców podchodzę z pewnym sceptycyzmem, bo oczywistym jest fakt, że chcą nam sprzedać produkt. Szczerze mówiąc jeśli Ty, drogi czytelniku jesteś fanem wykreślanek to omiń ten tytuł szerokim łukiem. Mur Hadriana ma z tymi grami wspólną tylko obecność bloczków do pisania i ołówków. Absolutnie nie posiada cech, które tak wielu ujęły – łatwości zasad, lekkości i króciutkiego czasu gry.

Mur Hadriana reklamowano również jako zaskakująco ciężkie euro przeniesione na jednorazowe kartki. Tym razem z danej obietnicy wywiązano się w 100%. W trakcie godzinnej partii nasze mózgi graczy potrafią się nieźle nadwyrężyć, a zaplanowanie ruchów często może powodować dotkliwy downtime, zwłaszcza podczas zapoznawania się z grą. Na szczęście olejne rozgrywki przebiegają już znacznie płynniej i pozwalają w pełni cieszyć się tym świetnym tytułem. Mnogość dróg prowadzących do zwycięstwa, każdorazowe odkrywanie nowych strategii i rozsądny, jak na rasowego eurasa, czas rozgrywki mnie ujęły.

7. Terraformacja Marsa

Stały, choć niestety rzadki bywalec na naszym stole. Mojego małżonka absolutnie ta gra nie porwała, ale na szczęście moja przyjaciółka pała do niej równie dużą miłością jak ja, więc udało nam się zanotować kilka partii w tym sezonie. Dla niektórych pasjans, dla innych super strategia… dla nas metoda na przyjemne spędzenie przy stole 3.5h. Tak, tak, straszliwie długo. Zastanawiałyśmy się czemu, mimo że generalnie jesteśmy dość szybkimi graczami, akurat ten tytuł zajmuje nam eony. W końcu stwierdziłyśmy, że po prostu to wykładanie kart i mielenie mielenie surowców na tyle nam się podoba, że żadna z nas nie dąży do szybkiego skończenia partii. To nie jest strategia wygrywająca i gdyby Sebastian zechciał z nami zagrać, to jego mania przyspieszania końca każdej gry dałaby mu pewne zwycięstwo. No, ale on nie chce, a nam jest dobrze z żółwim tempem. Z dodatków najlepiej przyjęły się Kolonie i Preludium. Wenus sprzedaliśmy, bo zupełnie nam nie podeszło, a Niepokoje na razie czekają na półce na lepsze czasy.

6. Wiedźmia Skała

Kolejna nowość na liście i kolejny niespodziewany zachwyt. Niby ta gra jest zwykłym eurosucharem, ale to koonkretne połączenie mechanik wyjątkowo mi się spodobało. Po pierwsze nasze akcje są uzależnione od dokładanych do kociołka żetonów, co wprowadza trochę losowości. Dobrze zaplanowany układ przestrzenny żetonów może sprawić, że pod koniec gry będziemy dysponowali ogromną liczbą akcji, a kiepskie planowanie skazuje nas na sromotną porażkę. Karty celów początkowo przez nas niedocenione, po kilku partiach decydowały o zwycięstwie. Nie można też zaniedbać zajmowania terenów na planszy i należy rozsądnie rozstawiać nieźle punktujące ścieżki między lokacjami. Mamy tu niezły miks pozwalający przy każdej partii na wybranie nowej strategii. Dzięki temu, mimo mnóstwa rozegranych gier, do Wiedźmiej Skały nadal wracamy z dużą przyjemnością. Czy tak pozostanie? Tego nie wie nikt, ale póki co ten świetny tytuł zasłużył na znalezienie się w tej topce.

5. Grand Austria Hotel

Z nowości przechodzimy do starocia, o którym wspominałam nie raz. Tym razem został odświeżony nowiusieńkim dodatkiem! Niestety przegapiliśmy jego kampanię kickstarterową. Wydawało się, że wszystko przepadło, ale Wydawnictwo Lacerta zdobyło dla polskich graczy limitowaną serię zagranicznych egzemplarzy, do których nawet przygotowali instrukcję do ściągnięcia z ich strony. Bardzo ucieszyła nas ta wiadomość, bo GAH od wielu lat ma specjalne miejsce w naszych sercach. Początki nie były łatwe, ale o prawdziwą miłość trzeba trochę powalczyć. A tu miłość jest na tyle duża, że jestem absolutnie pewna, iż GAH nigdy nie opuści naszej dynamicznie zmieniającej się kolekcji gier.

4. Trails of Tucana

W mojej topce nie mogło zabraknąć rasowej wykreślanki! Muru Hadriana do tej kategorii nie zaliczam. O Welcome to… pisałam już zbyt wiele razy – nadal uważam ją za jednego z najlepszych przedstawicieli gatunku, ale pojawiła się mocna konkurencja. Tą konkurencją jest właśnie Trails of Tucana, w które w tym roku zagrywaliśmy się jak szaleni i już musieliśmy sprawić sobie dodatkowy notes, bo poprzedni skończyliśmy! W zestawie były też nowe plansze, które urozmaiciły i utrudniły rozgrywkę. „Trailsy” mają wszystko co powinna mieć rasowa wykreślanka – proste zasady, krótki czas partii, a przy tym dają nam dziecięcą radość z bazgrania ołówkiem!

3. Brass Birmingham i Lancanshire

Wielki powrót klasyków uświadomił mi jak dużo się zmieniło w ciągu tych kilku lat mojej znajomości z planszówkami. Kiedyś Brassy mnie przeraziły swoją złożonością, później wydawało mi się że już je opanowałam. Niestety Sebastian opanował je dużo lepiej i po serii przegranych partii odechciało mi się do nich wracać. No ale czas w odosobnieniu sprzyja nudzie, więc jakiś czas temu stwierdziłam, że powinniśmy zetrzeć kurz z długo ignorowanych pudełek. Skończyło się na pięciu partiach w ciągu trzech dni, więc chyba było nieźle. Okazało się, że moja kondycja planszówkowa jest zdecydowanie lepsza, bo Brassy mnie już tak nie męczyły, a wygrana nie przychodziła już tak ciężko. Wniosek – nawet jeśli jakaś gra wydaje się świetna, ale za trudna, warto jej dać drugą szansę.

2. Tapestry (+ Plans and Ploys + Sztuka i Architektura)

Tapestry wygrało zeszłoroczną topkę i nadal niezmiennie mnie zachwyca, ale w tym roku przegrało z poprzednim numerem dwa. Nie będę się powtarzać, więc skupię się na dodatkach, które uzupełniły naszą kolekcję. Plans and Ploys mamy już od dłuższego czasu, bo mieliśmy wątpliwości czy pojawi się w naszej wersji językowej. Bardzo zaskoczyła nas, jednoczesna z zagraniczną, premiera drugiego dodatku . Mam ogromną nadzieję, że uda się wreszcie zlokalizować również „Plany i Taktyki”, bo miło by było posiadać całość w jednym języku.

Rozszerzenia do Tapestry nie są rewolucyjne i to w dobrym sensie. Nie wywracają mechaniki gry, tylko sprawiają, że mamy więcej dobra – kart, budynków i frakcji, co zwiększa regrywalność. Sztuka wprowadziła nowy, dodatkowy tor, który wbrew obawom wcale nie wydłużył naszych partii. Zapewnia nam on za to większą różnorodność i motywuje do zmiany strategii. Ja tę grę uwielbiam, zwłaszcza na 2-3 graczy. W większym gronie czas rozgrywki niestety potrafi dopiec.

1. Tyrants of the Underdark

And the winner is… Przepraszam za mało odkrywcze podium, ale żadne z nowo poznanych gier nie mogły się równać z poprzednikami. Ten rok był trudny również dla Wydawców, którzy zaserwowali nam kilka świetnych tytułów, ale nic zwalającego planszówkowicza z nóg. Zatem zeszłoroczny numer dwa tym razem zdeklasował opozycję, bo jest to gra, w którą niewątpliwie najchętniej grałam w tym roku. Moi współgracze już przewracali oczami słysząc, że proponuję „Tyranów Underdarku” za każdym razem. Cóż poradzę, że ta gra tak bardzo mi się spodobała. Według mnie jest  to najlepszy deckbuilding, deklasujący wszystkie dotychczas przeze mnie poznane. Warto zaopatrzyć się od razu w dodatek zwiększający liczbę talii, bo zdecydowanie zwiększa to regrywalność. Szkoda tylko, że posiadacze polskiej wersji są skazani na żetony, bo te małe figureczki zdecydowanie umilają obcowanie z grą.

0. Zamki Burgundii

Tutaj już zupełnie zawieje nudą. Jak w zeszłym roku, tak i w tym muszę podkreślić jak szczególne miejsce w moim sercu zajmują Zamki. To się już chyba nie zmieni. W tym roku na liście widać ogromną stagnację, mam nadzieję, że mimo wszystko, 2022 będzie obfitował w ciekawe nowości i w marcu 2023 będę mogła sklecić ranking składający się z samych nowinek.