Zamki Toskanii – nowa odsłona Zamków Burgundii?
Zamki Burgundii to moja ulubiona planszówka. Gramy w nie od lat i mimo przelotnych romansów z innymi tytułami, to właśnie do nich zawsze wracamy. Wieść o nowej grze bazującej na „zamkowej” mechanice musiała wzbudzić mój entuzjazm. Może wreszcie grafiki nie będą tak szkaradne? Może klasyczne Zamki odejdą do lamusa, bo zastąpi je coś wielokrotnie lepszego? A może zagramy tylko w ich marną karykaturę, która szybko opuści naszą kolekcję? Na te pytania szybko znalazłam odpowiedzi, bo chwilę później Zamki Toskanii wylądowały na naszym stole…
Przybliżenie gry
Rdzeń gry jest podobny do tego, znanego z Zamków Burgundii – znowu mamy tereny, które chcemy zapełnić odpowiednimi żetonami. Tym razem zamiast rzucać kośćmi będziemy zagrywać karty. Niby zmiana nieduża, ale sprawia, że gra się zupełnie inaczej. Chciałoby się powiedzieć, że losowość jest mniejsza, ale w sumie… nie jest. Może nawet rozgrywka jest troszkę bardziej loteryjna? A już na pewno jest dużo dynamiczniejsza, krótsza i bardziej intensywna niż poprzedniczka. Właściwie to w kwestii odczuć z gry są one zupełnie niepodobne, ale o tym może za chwilę.
Elementy gry
Wykonanie jest przaśne. Grafiki są średnio urodziwe, żetony nie najsolidniejsze, karty dość cienkie, a p1lanszetka do podliczania punktów – co najmniej dziwaczna. Jakość samych elementów nie jest tragiczna – po wielu grach nie widać na nich śladu używania. One po prostu od początku wyglądają jakby były stare. Poprzednie Zamki były brzydkie, więc następca idzie w ich ślady z wysoko uniesioną pokrywką od pudełka. Tak, wiem, znajdą się amatorzy wyglądu toskańskich włości, ale ja po prostu do nich nie należę.
Jak się w to gra
W Zamkach Toskanii nie znajdziemy dużej planszy z rynkiem dostępnych włości. Tutaj mamy tylko trzyczęściowe planszetki graczy, które możemy ułożyć na początku gry wedle swojego uznania (oczywiście zgodnie z opisanymi zasadami). Jest to bardzo ważny moment, bo od tego zależy liczba i rozmiar terenów, które będziemy wypełniać. Blisko swojej planszy umieszczamy kartę pomocy, która jest jednocześnie miejscem przechowywania zasobów i zdobytych żetonów. Mamy na niej opis bonusów zdobywanych podczas poszerzania naszych włości. W swojej turze możemy dobrać dwie (lub więcej) kart, zabrać z dostępnej puli jeden żeton i uzupełnić ową pulę wierzchnim żetonem z pierwszego z trzech stosów na naszej planszetce. Możemy też wyłożyć żeton wcześniej zabrany na naszą planszę i natychmiast zrealizować związany z nim bonus.
Rodzajów włości jest osiem, więc może nie będę opisywać działania każdej, ale wymienię te ciekawsze. Niektóre pozwalają po prostu dobrać karty, czy zdobywać punkty, inne dają drewniany znacznik udający dowolny teren, a jeszcze kolejne pozwalają na inspekcję wozu ciągniętego przez osła, gdzie możemy znaleźć… punkty zwycięstwa i towary. Najciekawszy jest czerwony budynek, który pozwala rozwijać dostępne akcje – zwiększyć liczbę pól, na których możemy przechowywać żetony, pomarańczowych robotników (którzy imitują dowolną kartę) i kamień (pozwalającego wykonać dodatkową akcję w turze) oraz liczbę dobieranych kart (podczas zwykłej akcji, lub akcji po dołożeniu drogi z osiołkiem).
Najciekawszą zmianą w Zamkach Toskanii jest jednak punktowanie. Na przeuroczej planszy z kołatką mamy dwa tory – czerwony i zielony. Na zielonym torze poruszamy się za każdym razem, gdy zdobędziemy punkty. Drugiego używamy podczas trzech podliczeń – za każdym razem, gdy po raz pierwszy skończy się jeden z trzech stosów żetonów na planszetkach graczy. Wtedy na torze czerwonym otrzymujemy liczbę punktów równą aktualnemu wynikowi na zielonym. Po takim podliczeniu kontynuujemy zdobywanie punktów na torze zielonym, do czasu kolejnego liczenia. W efekcie punkty zdobyte na samym początku gry są liczone potrójnie. Jest to bardzo ciekawy mechanizm, a gracza który wysforuje się na początku, bardzo ciężko później dogonić. Niektórych taki mechanizm może irytować, ale mi się bardzo podoba.
Podsumowanie
Czas odpowiedzieć na najważniejsze pytanie – czy Zamki Toskanii to wersja 2.0 Burgundii? Według mnie absolutnie nie. Poza wykładaniem terenów na planszetkę, te gry są absolutnie inne. Te toskańskie są szybsze, maja zdecydowanie więcej interakcji i są dużo bardziej intensywne. Walka jest zażarta już od pierwszej rundy, a downtime w dobrym gronie w zasadzie nie istnieje. Oczywiście myśliciele mogą spowolnić każdą grę, ale w swoim ruchu możemy zrobić tak niewiele, że nie ma tu nad czym dumać. W podstawowej wersji mieliśmy do wykorzystania dwie kości i ciężar decyzji był o wiele większy. Tutaj właściwie ścigamy się o jak najszybsze zdobywanie punktów. Mamy też bezpośredni wpływ na przyspieszenie końca rozgrywki – im szybciej dobierzemy nowe żetony z puli, tym wcześniej odbędą się podliczenia punktów i finisz partii. Oczywiście istnieje ograniczenie pod postacią limitu miejsc do przechowywania żetonów na planszetce, który nie pozwala zepsuć innym rozgrywki.
Werdykt
Zamki Toskanii bardzo mi się spodobały. Sebastian też je polubił, dla niego wręcz są one lepsze (bo szybsze – przyp. Sebastian) od mojej ukochanej Burgundii. Moje „top of the top” jest niezagrożone, ale nowa odsłona prawdopodobnie uplasuje się niewiele niżej w moim prywatnym, marcowym rankingu. Jeśli szukacie dynamicznego euro z dość dużą dozą interakcji to mogę Wam z czystym sumieniem polecić Zamki Toskanii. Zwłaszcza, że niedługo pojawi się ich polska wersja od REBELa. W skali BGG jest to dla mnie 8,5 – świetna gra, w którą zawsze chętnie zagram, ale niestety pozbawiona uroku Zamków Burgundii.