Bonfire – Stefan Feld w nowej odsłonie?
Ostatnio dużo tych eurasów trafia na nasz stół. Gruntownie ogrywamy gry Alexandra Pfistera, nadrabiamy zaległości z twórczości Simone Lucianiego, a Stefan Feld powrócił po kilku wpadkach (Jorvik i Forum Trajanum były nawet przez nas krytycznie ocenione) ze świetnymi Zamkami Toskanii. Gra ta czerpała trochę z moich ukochanych Zamków Burgundii, ale od siebie dodała niezwykłą dynamikę i dużą interakcję między graczami. Sprawiło to, że z dumą zajęła miejsce na półce obok swojej poprzedniczki. Dwa lata temu poznaliśmy Carpe Diem, które po dwóch partiach nie zachwyciło, ale okazało się całkiem solidne i przyjemne. Po tych doświadczeniach zaczęliśmy wątpić, czy Stefan Feld jest w stanie zaserwować nam prawdziwie wciągającą rozgrywkę, niemającą w tytule zamków. Wtedy poznaliśmy grę o podpalaniu rytualnych ognisk… Zapraszamy do zapoznania się z naszym zdaniem o Bonfire, które już niedługo pojawi się w języku polskim pod szyldem Portal Games!
Przybliżenie gry
Wyobraźcie sobie planszetki, na których układa się tetrisa dającego nam żetony. Dodajcie do tego 7 miejsc kultu, których pilnują mali Nowicjusze, wyglądający jak Yoda. Teraz spójrzcie na główną planszę. Mamy tam wyspy, które możemy odwiedzać statkami, żeby podnieść leżące na nich zadania, albo zaprosić szalonych Opiekunów do przejścia się po budowanej przez nas ścieżce oświecenia. Na głównym lądzie jest rada Jedi, do której nasi mnisi ascendują po wykonaniu zadań – zapaleniu ognisk. Do tego wszystkiego mamy jeszcze super-ognisko, którym kręcimy, żeby dostawać różne… rzeczy. Proste?
Elementy gry
Jeśli od mojego barwnego opisu gry nie rozbolała Was głowa, to od liczby elementów niechybnie zacznie. Bonfire jest przepełnione tekturą i drewnem. Znajdziemy tu dużą i solidną planszę, która jak na grę tego autora jest niezwykle ładna. Może nie jest to dzieło sztuki, ale znając grafiki wcześniejszych dzieł, to tym razem wyszło bardzo dobrze. Poza tym mamy plansze i karty podpowiedzi dla czterech graczy oraz prawie 300 różnych żetonów! Sam ogrom kartonu powoduje, że pudło swoje waży. Dodajmy do tego jeszcze 57 drewnianych, kolorowych żetonów surowców, nieco ponad 60 innych drewnianych elementów i mamy wystarczająco materiału, żeby zrobić niezłe… ognisko.
Najważniejsze jednak jest to, że wszystkie elementy są zaskakująco dobrze wykonane. Według mnie lepiej niż we wspominanych już Zamkach Toskanii. Nadal jest to suche, niemieckie euro, więc nie spodziewajcie się grafik rodem z Everdell, ale na tle konkurencji zza naszej zachodniej granicy Bonfire wypada świetnie.
Jak się w to gra?
Ten akapit mogłabym pominąć, bo przecież wszystko wyczerpująco wyjaśniłam w przybliżeniu gry, prawda? Dobrze, żarty na bok. Prawdę mówiąc nie jestem w stanie wyjaśnić tej gry w prosty sposób, bo bardzo dużo się tutaj dzieje. Postaram się mniej więcej zarysować rdzeń mechaniki, ale pełne zrozumienie przychodzi dopiero po dogłębnej lekturze instrukcji i pierwszej partii.
Na swojej karcie pomocy, której ikonografia jest początkowo zupełnie niejasna, mamy miejsce na przechowywanie plakietek losu, które będziemy umieszczać na planszetce gracza. To dzięki nim dostaniemy malutkie żetoniki, umożliwiające nam wykonywanie wszystkich akcji w grze. Jeśli na początku tury mamy w zasobach jeden wspomniany żetonik (lub decydujemy się odrzucić ich nadwyżkę), to dokładamy jedną plakietkę i uzupełniamy zapasy. Następnie wykonujemy akcję.
W swoim ruchu możemy:
- Dołożyć fragment ścieżki do naszej planszetki – to po nim będą poruszać się Opiekunowie i podnosić z niej surowce.
- Popłynąć statkiem na którąś z wysp i opcjonalnie natychmiast wykonać jedną z akcji, wydając oczywiście odpowiedni żeton:
- podnieść zadanie z wyspy – płacąc koszt w surowcach,
- zaprosić Strażnika na naszą świętą ścieżynę.
- Ruszyć już posiadanych u siebie Strażników i podnieść leżące na ich drodze surowce.
- Wykonać obrót ogromnego ogniska i pozyskać żetony i/lub surowce i/lub punkty zwycięstwa, które będzie wskazywał jego… czubek?
- Kupić kartę dziwacznego gnoma, która będzie nam zapewniała ulepszenie wykorzystywane w czasie gry, lub dodatkowe punktowanie.
Na koniec ruchu, jeśli spełniamy wymogi, podpalamy jedno ze zdobytych z wysp ognisk i wysyłamy naszego nowicjusza do rady na centralnej wyspie. W nagrodę mamy do wykonania jedną, darmową akcję. Co więcej gra kończy się gdy odpowiedniej liczbie „małych Yodów” uda się odzyskać więź z mocą.
Punkty dostajemy głównie za wykonywanie zadań, ale dostajemy je też jeśli uda nam się dojść naszymi Opiekunami do miejsc kultu na naszej planszetce. Poza tym, zbliżamy się do zwycięstwa zbierając pasujące żetony świetlistych ścieżek, czy dobierając odpowiedni kolor fragmentu ścieżki do wykonanego zadania. To wszystko brzmi bardzo mętnie, ale po pierwszej partii jest jasne jak dobrze rozpalone ognisko.
Podsumowanie
Bonfire jest dla nas ogromnym zaskoczeniem. Po ogromie zawartości spodziewaliśmy się kolejnego przekombinowanego euro, którego rozkładanie i obsługa w czasie partii zrujnuje całą przyjemność z rozgrywki. Tymczasem po pierwszym, pracochłonnym posortowaniu zawartości, jest tylko lepiej. Początkowo czuliśmy się lekko zagubieni. Nie wszystkie mechaniki były oczywiste, a tym bardziej połączenia między nimi. Jednakże w trakcie jednej partii każdemu udało się opanować całość Bonfire i od tego czasu z rozgrywki czerpaliśmy wyłącznie przyjemność.
Gra opiera się na realizacji zadań i rozbudowywaniu swojej planszetki o kolejne elementy, które odpowiednio użyte, zapewnią nam decydujące o zwycięstwie punkty. Zadania są różnorodne, a ich ogrom daje nam olbrzymią regrywalność. Najciekawszą mechaniką jest jednak samo układanie plakietek losu i czerpanie z nich żetoników akcji. Nie dość że musimy układać je tak, by tworzyć jak najlepsze połączenia między nimi, to jeszcze sama gra zmusza nas do wybierania konkretnych plakietek, by wykonywać w nadchodzącej turze niezbędne nam akcje. Tym samym „bejeweldowym” mechanizmem gra już nas kupiła, a wszystko to czym została ona obudowana jest na najwyższym eurowym poziomie.
Werdykt
Bonfire to olbrzymie zaskoczenie. Stefan Feld już w Zamkach Toskanii pokazał dobrą formę w 2020 roku, ale Bonfire to najlepsza gra tego autora, w jaką graliśmy od czasu Zamków Burgundii. Jest skomplikowana i rozbudowana, ale jednocześnie po samej rozgrywce nie czujemy się zmęczeni i zrezygnowani. Genialny mechanizm układania płytek jest czymś na co niewątpliwie warto zwrócić uwagę, nie spodziewałam się, że tak prosty pomysł może tak uatrakcyjnić grę. Końcowa ocena dla Bonfire to 9 – jeśli mamy zagrać w klasyczne Euro, a akurat nie mamy ochoty na Zamki Burgundii, to z pewnością na stole wyląduje Bonfire.